"Antychryst" – nawiązując do klasyków dystopii – zabiera nas do futurystycznego świata, w którym bardzo nie chcielibyśmy się znaleźć, ale niewykluczone, że już wkrótce nie będziemy mieli żadnego wyboru. Do świata, w którym jedna niewłaściwa myśl może sprowadzić na człowieka społeczną anatemę, a przekroczenie indywidualnego limitu węglowego skutkuje odcięciem dostępu do bankowości, transportu i mieszkalnictwa. Główny bohater tej powieści to everyman, który – niczym Józef K. – osaczony zostaje przez wszechwładną biurokrację, a następnie doprowadzony do ostateczności.
Prawdopodobna wizja niedalekiej przyszłości, a może jedynie zapis paranoi autora? Niezależnie od tego, jak zechcemy odpowiedzieć na to pytanie, dzisiaj, gdy społeczeństwa znajdują się w przededniu zmiany społecznych i ekonomicznych paradygmatów, "Antychryst" porusza kwestie, nad którymi warto się pochylić, choćby przez chwilę.
"Od początku Zmiany funkcjonowaliśmy już wyłącznie jako bydło na użytek maszyn, które wyświetlały nam reklamy. W pewnym sensie, gdy już zakazano produkcji mięsa, rolę trzody chlewnej przejęli ludzie. Widzicie, korporacje od dawna nie są już firmami. Są organizmami, które używają rynku do komunikacji – tak, jak pszczoły robią to za pomocą feromonów, a grzyby dzięki sieciom mikoryzowym. Jednak korporacje są organizmami znacznie bardziej skomplikowanymi, są drapieżnikami, i jako tacy potrzebują mięsa. Na nasze nieszczęście na planecie od dawna nie ma mięsa łatwiej dostępnego niż ludzkie".